Od ponad czterech lat mieszkam w Stanach Zjednoczonych. Mimo, że lubię tu mieszkać i doceniam plusy życia po tej stronie oceanu, to na początku sporo rzeczy wydawało mi się.. nieco dziwnych. Czasem była to kwestia różnic kulturowych, a czasem jakiś element z życia codziennego okazywał się zupełnie inny od tego, co było mi znane do tej pory. Jeśli chcesz poznać 10 rzeczy, które zaskoczyły mnie w Ameryce na samo „dzień dobry” to zapraszam serdecznie do czytania!
1. Uśmiech i amerykański „small talk” na każdym kroku
Na sam początek bardzo pozytywne zaskoczenie, ale to naprawdę rzuciło mi się to w oczy już w pierwszych dniach pobytu w Stanach. Wyszłam na spacer po osiedlu a ludzie, których spotkałam po drodze uśmiechali się do mnie i machali, jakby pozdrawiali swoją starą znajomą. W sklepie uśmiechnięci sprzedawcy widząc moje zagubienie proponowali pomoc, a w banku pan przeprosił mnie, że muszę czekać 3 (!) minuty w kolejce. I niemal każdy, kogo widziałam w przelocie podejmował jakąś krótką rozmowę. Szybko przekonałam się, że ten „small talk”, czyli miła rozmowa o niczym, to tutaj coś zupełnie naturalnego. Podobnie jak szeroki amerykański uśmiech „od szóstki do szóstki” 😉
2. Wieczne poruszanie się samochodem
Byłam bardzo zdziwiona, gdy zobaczyłam, że Amerykanie.. prawie nie chodzą, a wszędzie poruszają się autem. Raz, że odległości są duuuuużo większe niż w Polsce czy w zasadzie w całej Europie i możliwe jest, że do NAJBLIŻSZEGO sklepu ma się 10 minut jazdy autem. I sklepem tym prawdopodobnie będzie duży market, bo sklepików osiedlowych tutaj się raczej nie uświadczy. Dwa, jakkolwiek absurdalnie to nie zabrzmi – w wielu miejscach nie ma chodników i spacer nie jest za bardzo możliwy. A trzy, niektórzy mają wbite do głowy, że wszędzie się jeździ i nawet nie przyjdzie im do głowy tak egzotyczna czynność jak przespacerowanie się do sklepu. A na ogromnych parkingach pod centrami handlowymi jeżdżą w kółko tak długo, aż nie zwolni się miejsce maksymalnie 50 metrów od wejścia do sklepu.
3. Brak komunikacji publicznej
Alternatywy dla jazdy samochodem w wielu miejscach nie ma, bo niekiedy komunikacja publiczna praktycznie nie istnieje. Nie mówię tutaj o specyficznych miejscach typu Nowy Jork czy centra wielkich miast – mówię o większości amerykańskiej rzeczywistości, w której często nie ma opcji, by skorzystać z komunikacji zbiorowej, albo te możliwości są bardzo ograniczone. Czasami jest jakaś linia metra, ale niekiedy są to wyłącznie autobusy w centrum, które wśród wielu Amerykanów są owiane złą sławą. Przyznam po cichu, że autobusem miejskim jeszcze w Stanach nie jechałam 😉
4. Amerykańskie pieniądze
Niemałym zaskoczeniem były dla mnie również amerykańskie pieniądze. I to nawet niekoniecznie same banknoty, które swoją drogą są wszystkie identycznego koloru i kształtu. Największym zdziwieniem w Stanach są monety, na których.. nie ma cyfr. Zamiast tego mamy napisy: penny (1 cent), nickel (5 centów), dime (10 centów) oraz quarter (25 centów). Te napisy są dość malutkie i niekiedy trudno je odczytać i lepiej monety rozpoznawać po kształcie. Przyznam Wam, że nie do końca ogarnęłam jeszcze ten temat, zwłaszcza, że praktycznie nigdy nie płacę gotówką. W sytuacji, gdy jestem zmuszona by zapłacić drobniakami, zamiast wpatrywać się bezradnie w te miedziaki, stosuję popularną strategię staruszki, która ma problemy ze wzrokiem – wysypuję monety na rękę i pozwalam sprzedawcy wybrać sobie, ile tam akurat mu trzeba 😉
5. Wielkie porcje w restauracjach i duże rozmiary napojów
Pierwszy posiłek w amerykańskiej restauracji miałam okazję zjeść w Nowym Jorku. Zjadłam może 1/3 porcji. Potem kolejne knajpki już w Atlancie. Za każdym razem to samo – byłam w stanie zjeść maksymalnie połowę porcji, co w Polsce mi się nie zdarzało aż tak często. Czyżby brak apetytu zaczął mi doskwierać na amerykańskiej ziemi? Skądże! Po prostu porcje w wielu miejscach są dużo większe niż porcje europejskie. Na szczęście zwyczaj dawania pudełek na resztę jedzenia jest tutaj tak powszechny, że czasami kelnerzy pytają, czy chce się pudełko, nawet jak talerzu zostawiło się dwa małe kęsy 😀
Do tego napoje podają w gigantycznych szklanicach wypełnionych lodem po brzegi, a kelner przychodzi z dolewką zanim dopije się napój chociażby do połowy. A duża Cola w fast-foodzie jest naprawdę rozmiarów małego europejskiego wiaderka.. 😉
6. Gotowce w sklepach
Żyjemy w czasach, gdzie każda oszczędność czasu jest na wagę złota. W Polsce zdarzało mi się czasem kupić jakieś gotowce, ale dopiero w Stanach zobaczyłam, co to naprawdę znaczy „gotowe jedzenie”. Na dziale z zamrażarkami można znaleźć praktycznie wszystko – od bardziej wyszukanych mrożonych kilkuskładnikowych posiłków, po rzeczy których przygotowanie zajmuje nie więcej niż 3 min. No powiedzcie sami, wpadlibyście na pomysł by kupić sobie mrożoną jajecznicę, którą odgrzewa się w kuchence mikrofalowej? 😉 Oprócz tego na półkach sklepowych znajdziecie wiele rzeczy całkiem normalnych ale pokrojonych i zapakowanych w plastikowe pudełeczka. Poszatkowana cebula czy szczypiorek, obrane jabłka w cząstkach, pokrojony arbuz czy mango, rzodkiewka w talarkach i wieeele innych rzeczy 🙂
7. Bez klimatyzacji nie ma życia!
Nie mieszkałam nigdy na północy Stanów, tylko od początku w ciepłej Georgii, a teraz – na jeszcze cieplejszej Florydzie. I tak naprawdę nie ma tutaj możliwości by mieszkać w domu/mieszaniu bez klimatyzacji. Odczuwanie ciepła latem, jest tutaj zupełnie czymś innym niż odczuwanie tego samego ciepła np. w Polsce. Byłoby naprawdę mega ciężko, przetrwać choć krótki czas bez klimy. W domu można ustawić sobie temperaturę jaką się chce, jednak w sklepach spożywczych albo niektórych restauracjach klimatyzacja jest często ustawiona na naprawdę mocne chłodzenie. Zwykle człowiek dostaje szoku termicznego wchodząc do takiego miejsca wprost z upalnego dworu! Zdarzyło mi się trzymać sweter w samochodzie bo marzłam w markecie, a w restauracjach zaś najczęściej wolę siadać na dworze (gdy jest taka możliwość) bo w środku jest mi zbyt zimno.
8. Drive thru w każdym możliwym miejscu
Miejsca, w których można załatwić cokolwiek podjeżdżając autem do okienka można znaleźć również w Polsce, ale w Stanach drive-thru to wręcz filozofia życia. Na początku ciężko było mi ogarnąć, ile rzeczy można tu załatwić nie wychodząc nawet z auta! Królują oczywiście fast-foody i sieciowe kawiarnie, ale innych obiektów tego tego typu jest naprawdę dużo. Od aptek, pralni chemicznych, kwiaciarni, sklepów monopolowych aż po biblioteki czy bankomaty. Powiem Wam, że moją ulubioną opcją są właśnie te bankomaty w wersji drive-thru. Wypłacenie z maszyny kilku banknotów zwykle trwa nie więcej niż pół minuty, za to szukanie miejsca i parkowanie, szczególnie w większym mieście może już trwać dłuższą chwilę. Możliwość podjazdu pod bankomat samochodem jest zawsze sporym ułatwieniem i oszczędnością czasu 🙂
9. Paczki zostawiane pod domem
Pamiętam do tej pory moje zdziwienie, gdy zobaczyłam, że kurier bądź listonosz kładzie paczki na wycieraczce domów i odjeżdża bez żadnego potwierdzenia, że paczka została odebrała. Szok był o tyle większy, że większość domów w Stanach nie posiada płotów, przynajmniej z przodu! Teoretycznie więc każdy może na ten teren podwórka wejść i paczkę sobie zwyczajnie zabrać. O dziwo jednak takie sytuacje mają miejsce niezwykle rzadko. Mnie nie zdarzyło się, żeby cokolwiek zginęło, a zamawiam online całkiem sporo rzeczy 😉
W blokach jest nieco inaczej niż w domkach jednorodzinnych i wielu miejscach zalecane jest, by kurier zostawiał paczki w specjalnym pomieszczeniu do tego przeznaczonym. Jednak niektórzy doręczyciele ignorują czasem te przepisy i sprytnie wsuwają paczkę pod wycieraczkę. Albo „chowają” tam sporych kilka paczek 😉
10. Dziwne połączenia smakowe
Wiadomo, co kraj to obyczaj i mieszkańcy różnych miejsc mogą być przyzwyczajeni do zupełnie innych smaków. Ja trochę rzeczy spróbowałam dopiero za oceanem i wiele z nich całkiem mi smakowało. Jednak wciąż nie do końca rozumiem wiele połączeń smakowych, które Amerykanie serwują na swoich talerzach.
Połączenie słonego ze słodkim jest tutaj uwielbiane, a o jego popularności świadczy chociażby fenomen kanapki z masłem orzechowym i dżemem. Oprócz tego widziałam jeszcze pankejki ze słodkim syropem klonowym i bekonem, parówkę na patyku owiniętą naleśnikiem z jagodami, albo donuta z lukrem z bekonem na wierzchu. Niektóre z tych rzeczy wydają mi się tak absurdalne, że nie mam pojęcia jak to w ogóle może smakować?! Jeśli chodzi o połączenie słonego ze słodkim to mnie przypadły do gustu wyłącznie precelki w czekoladzie i lody o smaku solonego karmelu.. 😉
Autorką tego wpisu jest Katarzyna Drążewska, która od 2014 mieszka w USA. Katarzyna prowadzi bloga odkrywajacameryke.pl, na którym stara się opisywać amerykańską rzeczywistość oczami Polki. U Kasi możecie przeczytać o rzeczach, które ją w Stanach śmieszą, zadziwiają i inspirują. Stara się wprowadzić swoich czytelników w świat w formalności związanych z wyjazdem do USA, a także zabiera ich na wirtualne podróże do zakątków, które udało jej się odwiedzić. Możecie śledzić ją również na facebooku – do czego gorąco zachęcamy.
Skomentuj
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.