Zapraszamy na kolejną część przygód redaktora Czesława i jego zwariowanej rodziny. Wszystkie postacie, sytuacje i wydarzenia są fikcyjne i wymyślone na potrzebę tej historii. Wpis powstał przy współpracy z marką Evree. Linki do poprzednich części znajdziecie na dole tego wpisu.
Nadejście jesieni co roku wymusza na właścicielach posesji porządki i przygotowania do zbliżającej się wielkimi krokami zimy. W większości dużych miast nad terenami ogródków działkowych unosi się nieprzyjemny zapach palonych liści, a stężenie benzopirenu w powietrzu rośnie z każdym dniem. Oczywiście troska o środowisko i płuca mieszkańców metropolii to ostatnie o czym myślą pseudo-działkowcy pasjonaci, do których bez wątpienia należy wąsaty wujek Janusz.
Wujaszek bezgranicznie kochał swój kawałek ziemi i zachwalał wszystkim dookoła swoje ekologiczne pomidory, choć jego działka znajdowała się przy ruchliwej trasie, więc równie zdrowe byłyby warzywa zerwane z komina elektrociepłowni na Żeraniu. Janusz w ogóle dziwnie pojmował troskę o środowisko, wrzucając jesienią do ogniska stare meble ogrodowe, zużyty olej, a nawet wysłużone opony od swojego Paseratti. Wszelkie uwagi w tym temacie kwitował stwierdzeniami w stylu:
“Toż to ekologia, przecież mogłem do lasu wyp#%&*!$ć, a tak tylko trochę dymu i spokój na zawsze.”
Oczywiście żadne racjonalne argumenty nie trafiały do stołecznego ziemianina i jedynie mandat od straży miejskiej zatrzymał proceder na jakiś czas. Mimo grzywny wujek bardzo szybko wrócił do wcielania swoich zasad na kawałku ziemi, którym rozporządzał i pan na włościach dalej uprzykrzał życie sąsiadom i przechodniom.
Należy też wspomnieć, że co jakiś czas Janusz urządzał na działce suto zakrapiane imprezy wspólnie z kolegami z koła wędkarskiego “Jazgarz”. Podczas takich wieczorków zwykle dochodziło do przeróżnych pijackich ekscesów i zdarzały się nawet zniszczenia mienia. Jednak incydenty na działce były niczym w porównaniu do walnego zgromadzenia członków “Jazgarza”, które odbyło się kilka lat temu w domku letniskowym w okolicach Mikołajek. Wędkarze-amatorzy podczas wspomnianej imprezy zdemolowali po pijanemu goszczący ich ośrodek wczasowy, bo mimo zapewnień właściciela ryby nie brały.
Oczywiście do biesiadujących od kilku dni wędkarzy nie trafiły argumenty gospodarzy, że bo takim spożyciu ryby wyczuwają zapach alkoholu na kilometr, a gaszone w wodzie „petunie” wcale nie są lepszą przynętą niż kukurydza czy robaki. Wujek Janusz z kolei został odnaleziony dopiero rano, gdy załoga jednej z żaglówek zauważyła na środku jeziora nagiego mężczyznę na dmuchanym flamingu – tak Janusz pływał na dmuchanym flamingu, zanim to było modne! Cała grupa na kilka dni zamieniła wygodne łóżka mazurskiego kurortu na zimne deski pobliskiej komendy, a pożyczkę “chwilówkę” na pokrycie strat Janusz spłaca do dziś, choć według jego wersji:
“Domek letniskowy spłonął przez złą wentylację, pomost zawalił się ze starości, a wioseł od łódek wcale nie wrzucili do jeziora tylko ktoś musiał je ukraść. A ryby nie brały bo nas oszukała banda decydentów…”
Jedną z pamiątek ówczesnego wypadu jest amatorska dziara, którą będącemu pod wpływem wujaszkowi Czesława wytatuowali koledzy: „Kto nad wodą biust zobaczy ten ma szczęście do sandaczy.”
Początkowo Janusz mocno się wkurzył, lecz po latach prezentuje lekko wyblakły tatuaż z dumą mówiąc: „Kiedyś to były walne zgromadzenia! Nie to co dzisiaj…”
Pewnego dnia wujaszek przystąpił do żmudnego grabienia liści na swojej działce, które opadły z jego “ekologicznej” jabłoni. Oczywiście całą stertę zamierzał następnie spalić, doglądając ognia i osuszając w międzyczasie kilka puszek piwa. Po godzinie intensywnego grabienia, Janusz solidnie się zmęczył i zniszczył sobie dłonie. Już zabierał się do oblewania góry liści denaturatem, ale przerwała mu młoda sąsiadka z działki obok. Janusz podejrzewał ją już wcześniej o donosy do straży miejskiej, więc szczerze nienawidził dziewczyny, choć lubił zawiesić oko, gdy opalała się latem. Sąsiadka siedziała na werandzie swojego domku, czytając gazetę i zawołała do Janusza zza płotu:
“Wie pan, że spalanie liści jest nieekologiczne i zagraża jeżom? Nie mówiąc już o tym, że kopci pan na całą okolicę. Nawet w gazecie o tym piszą.”
Prawdopodobnie, gdyby podobny tekst padł z ust kogoś innego to Janusz natychmiast użył by kilku słów zaczynających się na “k”, “ch” i “s”, a następnie ostentacyjnie podpalił denaturat i otworzył puszkę piwa. Jednak pierwszy raz od niepamiętnych czasów miał on możliwość porozmawiania z atrakcyjną kobietą, więc wykorzystał tę szansę nawiązując łagodniejszy dialog:
“A wie pani tak tylko sobie grabie. Spalę te liście i spokój.”
To raczej nie przekonało kobiety, ponieważ z oburzeniem na twarzy odparła:
“Proszę absolutnie tego nie robić. Niech pan przeczyta, co piszą w gazecie o takim zachowaniu i czym to grozi. Nie szkoda panu biednych jeżyków? Proszę o tym pomyśleć.”
Sąsiadka podała Januszowi gazetę przez płot, a wujek był tak zauroczony, że postanowił pierwszy raz od bardzo długiego czasu, przeczytać coś innego, niż miesięcznik wędkarski. Rzeczywiście w gazecie znajdował się artykuł o tym, że jeże szukają jesienią schronienia w stertach liści, gałęzi i tym podobnych skrytkach.
Janusz jaki by nie był to postanowił, że nie będzie krzywdzić zwierząt i kończy z ogniskami na działce. Przypadkowo zauważył też w gazecie próbkę kremu w czerwonym opakowaniu. Nagłówek brzmiał “Evree Hand Care Max Repair – regenerujący krem do rąk”. Idealnie się składało, więc Janusz postanowił wypróbować działanie próbki. Szybko zrobiło mu się lepiej, a wujaszek przeszedł do konsumpcji kolejnych puszek ze złocistym trunkiem. Pod mocnym wpływem napojów wyskokowych wyszedł zakomunikować sąsiadce, że go przekonała. Oparł się o płot i godzinę nieudolnie komplementował kobietę, aż musiała ona schować się w środku –
Janusz stał się niesamowicie namolny, gdyż pod wpływem „%” kolejny raz opowiadał jej o swoich „przygodach” podczas pamiętnego zjazdu koła wędkarskiego „Jazgarz” na Mazurach…
Gdy wujaszek wytrzeźwiał dalej pozostał na stanowisku, że nie będzie palił liści na działce i w ten sposób zadba o ekologię, a dodatkowo kupił sobie tubkę kremu “Evree Hand Care Max Repair”, który doskonale regeneruje jego dłonie w sezonie jesienno-zimowym.
Poprzednie części przygód redaktora Czesława i jego zwariowanej rodzinki znajdziecie tutaj:
część 1: Poranki po imprezie bywają ciężkie…
część 2: Mielno – polska Ibiza, która niszczy każdego
część 3: Prawilny dresiarz z blokowiska i kulisy hardcorowej akcji na osiedlu
cześć 4: Ostatni kurs korporacji Taxi Janusz i pasażer 0,7 zgłoś się
część 5: Osiedle, ulica, blokowisko…. czyli Seba na siłce
Skomentuj
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.