Tylko czas nie mógł być gorszy. Nie było dokąd uciec. Kilka tygodni wcześniej, we wrześniu 1939, Anglia wypowiedziała wojnę Niemcom. Hitler zaczął pożerać Europę, a pogłoski o obozach koncentracyjnych zaczęły przeciekać przez hiszpańską cenzurę. Pujol był uwięziony i wściekły. „Moje humanistyczne przekonania nie pozwolą mi na przymknięcie oka, na ogrom cierpienia, jakie powoduje ten psychopata”, napisał w „Operacji Garbo”, książce z 1985 roku, której współautorem był Nigel West. Także zamiast planować ucieczkę, zaczął knuć spisek, aby pomóc aliantom.
W styczniu 1941 roku wkroczył do brytyjskiej ambasady i niejasno zapytał o posadę agenta. Był tylko jeden problem: nie miał zielonego pojęcia o szpiegostwie. Krążył od jednej sekretarki do drugiej opowiadając w kółko o „swoich usługach”. W zamian pracownice zaproponowały mu swoje usługi, pokazując drzwi. Niewzruszony wrócił do domu i popracował nad gadką. Następnie zrobił coś nie do pomyślenia: zadzwonił do Niemieckiej ambasady i oznajmił, że chce szpiegować dla nazistów.
Głos po drugiej stronie słuchawki był mocny i gardłowy. Nakazał Pujolowi udać się do Cafe Lyon o 16:30 następnego dnia – siedząc z tyłu, będzie na niego czekał agent w jasnym garniturze, trzymający płaszcz przeciwdeszczowy.
Pujol wypełnił rozkaz. Przespacerował się do kawiarni i przedstawił się atletycznemu, niebieskookiemu blondynowi siedzącemu z tyłu. Agent przywitał go zdawkowym skinieniem głowy. Jego pseudonim brzmiał Federico i był wytrenowany specjalnie do rozpoznawania oszustów. Pujol dosiadł się do niego i zaczął wyznawać gorliwą – lecz fałszywą – miłość do Hitlera i nazistów. Jego przemowa była wciągająca i niesamowita. Naprędce uplótł sieć kłamstw, rzucając imionami nieistniejących dyplomatów, z którymi niby się przyjaźnił. Zaimponował tym Federicowi, który zaplanował kolejne spotkanie.
Podczas spotkania w piwiarni, Federico powiedział Pujolowi, że krąg nazistowskich szpiegów – Abwehra – nie potrzebuje więcej agentów w Hiszpanii. Bardziej potrzebne im są krety za granicą. Pujol rozpromienił się i powiedział o paszporcie. Federico skinął głową w aprobacie. Kilka dni później kazał Pujolowi udać się do Lizbony i postarać się o wizę wyjazdową, jednakże mu odmówiono.
Wyglądało to na ślepy zaułek, jednak jego łatwość nawiązywania kontaktów znowu się przydała. W hotelu w Lizbonie zaprzyjaźnił się z postawnym, uprzejmym mężczyzną z Galicji o imieniu Jaime Souza. Podczas jednego z wieczornych wypadów, Souza ujawnił dokument, na widok którego Pujolowi serce zabiło szybciej – dyplomatyczną wizę. Przez kolejny tydzień Pujol towarzyszył Souzie wszędzie: w parkach rozrywki, klubach nocnych, kabaretach i kasynach. Pewnego popołudnia, gdy grali w ruletkę, Pujol udał, że skręca się od bólu brzucha. Powiedział Souzie, żeby ten grał dalej i pobiegł szybko do hotelu. Wpadł do ich pokoju, otworzył walizkę Souzy, wykradł wizę i zrobił jej zdjęcia. Po czym wrócił do kasyna, jak gdyby nigdy nic.
Na dniach podrobił dokument i po powrocie pokazał go Federicowi. Agent był pod wielkim wrażeniem, wziął Pujola pod swoje skrzydła, wyposażył w tusz sympatyczny, szyfry, 3,000 dolarów w gotówce i pseudonim: Arabel – z łaciny „wysłuchana modlitwa”. Jego pierwszym zadaniem było dostać się do Anglii i udając producenta radia BBC szpiegować brytyjski wywiad.
Pujol oczywiście nie miał zamiaru szpiegować dla nazistów. Chciał zostać podwójnym agentem aliantów. Nie słuchając rozkazów, zamiast do Wielkiej Brytanii udał się do Portugalii. Pełen pewności siebie, wparował do Brytyjskiej ambasady i przekonany, że teraz, kiedy ma dostęp do niemieckich sekretów na pewno go przyjmą. Pokazał, że ma wszystko co każdy podwójny agent mieć powinien: szyfry, gotówkę i tusz sympatyczny. Jednak odpowiedź Brytyjczyków była prosta: „Nie”. Pujol był zupełnie zbity z tropu. Zastanawiał się, czemu wróg jest taki pomocny, a ci z którymi chciał się sprzymierzyć są tak nieugięci.
Brytyjski wywiad (z ang. intelligence czyli inteligencja) nie był wówczas zbyt bystry. Kiedy wojna się rozpoczęła, biuro było fabryką złych pomysłów. W 1941 próbowali przekonać Niemców, że do kanału La Manche zostało wrzuconych 200 rekinów ludojadów. Rok później na poważnie rozważano, upozorowanie drugiego zmartwychwstania Jezusa Chrystusa. (Plan był prosty: ktoś podobny do Jezusa magicznie pojawiałby się na niemieckich wsiach, dokonywał cudów i głosił pokój.)