W straszliwym, ostatnim tygodniu października 1929 roku, amerykański rynek załamał się. Maklerom z giełdy nowojorskiej musiało wydawać się, że to wodospad Niagara wdarł się przez okna, ponieważ wszyscy wydawali zlecenia sprzedaży. Ogromne fortuny topniały jak lód. Ponure dowcipy z tego okresu mówiły, że przy zameldowaniu do hotelu portier pyta gościa: „żeby przenocować, czy żeby wyskoczyć przez okno?”
Czy w wyniku pandemii grozi nam globalny kryzys na miarę tego z 1929 roku?
Zanim doszło do Wielkiego Kryzysu, amerykańska gospodarka rozwijała się w myśl „każdy powinien być bogaty”. Zachęceni do inwestowania w akcje z odkładanych co miesiąc oszczędności Amerykanie byli przekonani, że żyją w kraju, w którym ubóstwo wkrótce zniknie. Ta wiara w niekończącą się zamożność powodowała, że fryzjer, czyściciel butów, bankier, czy przemysłowiec, wszyscy grali na giełdzie, wszyscy wygrywali i większość ludzi zastanawiała się jedynie nad tym, dlaczego wcześniej na to nie wpadło.
Ale w ciągu dwóch strasznych miesięcy 1929, rynek stracił wszystko, co zyskał w ciągu 2 szalonych lat dwudziestych… Zniknęło ponad 40 mld dolarów (wartość ówczesnych dolarów musimy mnożyć każdorazowo przez 10). Wizja „każdy człowiek bogaczem” okazała się fikcją. Zachęta, by inwestować co miesiąc 15 dolarów ze średniej płacy, by stać się bogatym, nie wyjaśniała niestety jak człowiek ma je zaoszczędzić z pensji wynoszącej średnio 30 dolarów. Nie zauważono również dwóch milionów bezrobotnych obywateli oraz niestabilności systemu bankowego. Dodatkowo Amerykanie w latach 20 byli zadłużeni po uszy – ulegali pokusie ratalnych zakupów i ostatecznie przypieczętowali swój los łapczywie kupując ogromne ilości papierów wartościowych – jak się dzisiaj ocenia, jakieś 300 mln akcji – nie za gotówkę lecz na kredyt!
Złudzenia
Tamten świat, podobnie jak nasz, przekonany był, że maszeruje po trwałej linii wzrostu. Efekty krachu giełdowego 1929 były przerażające i trwały praktycznie do II wojny światowej. Co czwarty robotnik przemysłowy stracił pracę. W Nowym Jorku codziennie tysiące bezrobotnych ustawiało się w kolejkach po darmowe posiłki. W Waszyngtonie odbył się „marsz obszarpańców”. Budownictwo mieszkaniowe, być może w podobnej skali co dzisiaj, zmniejszyło się aż o 95%, co oznacza, że właściwie zaprzestano budowy mieszkań. Przepadło 9 mln rachunków oszczędnościowych. 85 tys. przedsiębiorstw ogłosiło upadłość. Przeciętne wynagrodzenie zmalało o 60%! Ale najgorszą i najbardziej przygnębiającą cechą Wielkiego Kryzysu było to, że nie było widać jego końca, żadnego punktu zwrotnego i żadnego ratunku. Trwał, usadowił się i nie miał zamiaru odejść. Na rogach ulic straszyło 14 mln bezrobotnych i mniej więcej takiej liczby oczekuje się dzisiaj w wyniku kryzysu gospodarczego w USA.
Paradoksalnie w tej trudnej sytuacji receptę na wyjście ze stagnacji wymyślił nie lewicowy ekonomista z dużymi sympatiami dla proletariatu, ale przedstawiciel brytyjskiej elity intelektualnej i klasowej John Maynard Keynes, dzisiaj uznawany za ojca neoliberalizmu w gospodarce. Ten nietuzinkowy lord, autor książki o rachunku prawdopodobieństwa, którą zachwycał się Bertrand Russel, przez całe życie wykazywał się nadzwyczajną umiejętnością robienia wielkich pieniędzy, pisaniem przełomowych dzieł z dziedziny ekonomii oraz nieszablonowymi pomysłami. To dzięki niemu Wielka Brytania stała się właścicielką bezcennej kolekcji obrazów Corota, Delacroix, Foraina, Gauguina, Ingresa i Maneta w czasie, gdy Gruba Berta ostrzeliwała Paryż, Francuzi byli potwornie zadłużeni u Brytyjczyków i potrzebowali szybko nowych kredytów, a Keynes podał pomysł spłacenia długu bezcennymi dziełami impresjonistów i symbolistów.
Zanim Keynes zajął się problemem Wielkiego Kryzysu w Ameryce, usiłował przeciwstawić się, jak to nazwał, „morderstwu wiedeńskiemu”. Jako uczestnik konferencji, dostrzegł w Traktacie Wersalskim mimowolny bodziec do jeszcze groźniejszego odrodzenia niemieckiego despotyzmu i militaryzmu. Zrozumiał, że konferencja posłużyła w istocie do pochopnego załatwienia politycznych porachunków przy całkowitym pominięciu najważniejszej potrzeby chwili – przywrócenia Europy do życia jako zintegrowanej i funkcjonującej całości. Przewidział, że chęć zdławienia gospodarczego życia Niemiec jest po pierwsze niewykonalna, a po drugie doprowadzi do kryzysu gospodarczego w Europie i od początku nawoływał do rewizji zapisów traktatu. Takie zachowanie, biorące w obronę niegdysiejszych wrogów, było wówczas wyjątkowo niepopularne i wymagało sporej odwagi.
„W dalekiej przyszłości wszyscy będziemy martwi”. John Maynard Keynes
Oczywiście wielki kryzys w USA, który był krachem spekulacyjnym i kryzys gospodarczy w Europie 100 lat temu, miały nieco inne podłoże, inny przebieg, choć oczywiście wzajemnie na siebie wpływały. Jednak Keynes zaproponował rozwiązania ekonomiczne, które miały decydujące znaczenie w pokonaniu tych obu kryzysów. Według niego, pomyślna koniunktura lub kryzys, zależą przede wszystkim od wzajemnego stosunku oszczędności i inwestycji. Jeśli obrót pieniądza w systemie gospodarczym odbywa się w nieskrępowany sposób, a ci, którzy chcą oszczędzać (obywatele), oszczędzają, inni zaś (przedsiębiorcy), którzy chcą inwestować, inwestują nie mniej jednak niż dana społeczność pragnie zaoszczędzić, gospodarka będzie się rozwijać. Zapewnienie odpowiedniego poziomu inwestycji i oszczędności, przekłada się w ostateczności na rozwój. Jeśli brakuje pomiędzy nimi równowagi, potrzebne jest żonglowanie stopą procentową. Tyle mniej więcej wiedziano już wcześniej. Ten model teoretyczny należało jednak dostosować do przedłużającego się kryzysu w USA, na który nie działała logika sformułowania, że stopa procentowa zawsze przywraca równowagę oszczędności i inwestycji.
W fazie najgłębszego kryzysu, znikają oszczędności, a przedsiębiorcy nie inwestują
Ceną tej bezczynności jest bezrobocie. Rozpoczyna się spirala kurczenia się gospodarki. Jedynym lekarstwem takiej sytuacji, jest wg Keynesa pobudzenie gospodarki poprzez celowe wydatki państwa. W USA zaczęło się od prowizorycznych prac interwencyjnych za prezydentury Hoovera. A za czasów Roosvelta, państwo stało się poważnym inwestorem gospodarczym – rozkwitło budownictwo dróg, tam, lotnisk, portów i domów mieszkalnych. Państwo inwestowało pomiędzy 10 a 15 mld dolarów rocznie. Jednak dopiero po 5 latach do inwestycji państwowych dołączyły inwestycje prywatne. Ostatecznie z wielkim bezrobociem udało się rozprawić dopiero w czasie II Wojny Światowej i inwestycji w zbrojenia. Podobnej metody chwycili się w Europie Hitler i Mussolini, rozkręcając swoje izolowane gospodarki inwestycjami publicznymi.
Rówieśnik Keynesa, Joseph Schumpeter, wiedeński ekonomista i student Marksa, wprowadził do ekonomii dodatkowy element, a mianowicie cykle ekonomiczne. Schumpeter uważał również, że ostatecznie kapitalizm musi upaść, a za największy motor rozwoju gospodarczego uznawał innowacje.
Czy zahamowanie gospodarki światowej w wyniku koronawirusa grozi nam podobnymi konsekwencjami, co Wielki Kryzys sprzed stu lat? Wkrótce się to okaże, ale słyszymy już zapowiedzi 10-cio milionowego bezrobocia w USA…
Może na pocieszenie popsutego nastroju zbliżającego się, chyba nieuchronnie, kryzysu, przypomnimy mocno Marksistowsko zabarwione powiedzenie Schumpetera: „Panowie, martwi was kryzys? Niepotrzebnie! Dla kapitalizmu, kryzys jest dobrym, zimnym prysznicem”.
Zobacz też:
• Pierwszy miliarder – John D. Rockefeller
• Od zera do milionera – historia Elizabeth Arden, która stworzyła imperium kosmetyczne
• Co wspólnego z Chupa Chupsami ma Salvador Dali?
Źródło: Robert L. Heilbroner, Wielcy ekonomiści. Czasy, życie, idee, Warszawa, PWE, 1993.
Skomentuj
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.