Kolejnym gościem w naszej serii wywiadów „Naga prawda” jest Rafał Betlejewski – performer, artysta parateatralny, twórca akcji społecznych (m.in. „Spal wstyda” i „Tęsknię za Tobą, Żydzie”). W przeszłości prowadził audycje w Polskim Radiu RDC „Między innymi Betlejewski”, oraz „Science Frikszyn – o nauce przy ludziach”. Ostatnio prowadził w telewizji TTV programy „DeFacto” i „Betlejewski. Prowokacje.”
WesołyRomek: Rafale – mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko jeśli przejdziemy na „Ty”? To jest „Naga prawda” dlatego zaczynamy z „grubej rury”. Po jednym z odcinków Twojego programu „Betlejewski. Prowokacje” wylała się na Ciebie fala hejtu – jak sobie z tym radzisz?
Rafał Betlejewski: To jest niejako wpisane w moją działalność. Boli mnie to w zasadzie tylko wtedy, gdy niechęcią reagują ludzie mi jakoś bliscy, którzy – wydaje mi się – powinni znać mój program artystyczny, i nie dawać się ponieść. Te rzeczy, które robię są dość kunktatorskie, moja metoda została przeze mnie opisana wielokrotnie, wiem, że będą hejty, a jednak podejmuję wysiłek, by wzruszać tę „plugawą skorupę” o której mówił Mickiewicz. Często też w centrum uwagi, jako ogniskową reakcji stawiam siebie, to na siebie wskazuję palcem mówiąc: wincie jego, to Betlejewski jest winny, to przez niego – stawiam się niejako pod pręgierzem – jako antysemita, ignorant, gwałciciel, seksista, grzesznik, kłamca. Chcę, działać jak lustro, by to lustro odbijało przy okazji coś więcej. A jednak czasami, ludzie którzy mnie znają, i których cenię, łapią się na to i obrażają na mnie, tak, jakbym rzeczywiście był winny tych wszystkich rzeczy, jakby to nie była sztuka. Performance właśnie.
Zadziwia mnie zawsze i rozczarowuje ten impuls do potraktowania mnie tanio, prostacko, wprost, zapominając, że przecież ja to robię z premedytacją, w sposób przemyślany i że poświęcam na projekty bardzo dużo czasu i energii. Dziwi mnie to przypisywanie mi najniższych motywacji do lansowania się, zgarnięcia siana, czy działania w imieniu ukrytych sił i spisków. Czasami zaczynam myśleć, że może rzeczywiście tak jest, że może rzeczywiście jestem zwyczajnym prostakiem, który znalazł sobie taką karkołomną ścieżkę do lansu. Zaczynam się bać, że dam się pokonać, że kiedyś w końcu nie zostanie ze mnie nic, poza tymi najniższymi motywacjami, że Polska mnie zwycięży.
WesołyRomek: Przeczytałem mnóstwo komentarzy pod Twoim artykułem opublikowanym w na stronie MediumPubliczne„Eksperyment w Radomiu – jak było naprawdę” i nie ukrywam, że sam byłem zaskoczony ilością tych negatywnych komentarzy. Zdarzyły Ci się z tego powodu jakieś nieprzyjemne sytuacje?
Rafał Betlejewski: Tak, zostałem postawiony pod pręgierzem i zbiczowany. Pluł na mnie każdy, kto potrafił zebrać w ustach choć trochę śliny. Jad, pogróżki, maile. Proszę zauważyć, że cała ta chmura oberwała się po moim własnym donosie na siebie samego, czyli po moim własnym tekście. Nie po programie. Programu nikt nie musiał oglądać – zresztą sam program był bardzo udany i mało kontrowersyjny. To mój własny tekst spowodował falę. Proszę zauważyć, że wszystkie kolejne teksty, które w tytule miały stwierdzenie: Betlejewski upokorzył… oparły się o mój własny tekst na mój temat. Nikt nie pisał: Betlejewski twierdzi, że upokorzył, tylko Betlejewski upokorzył…
A dlaczego tak się stało? Myślę, że chcemy wierzyć, że Betlejewski upokorzył. Chcemy wierzyć, że ludzie z telewizji, te szuje, które dorobiły się zamiast nas, że one są zdolne do czegoś takiego, że one w gruncie rzeczy takie są. To w nas głęboko siedzi. Postawiłem się więc znowu pod pręgierzem, wskazałem na siebie palcem, a gawiedź rzuciła się na mnie, gdyż żyje w świętym przekonaniu, że ci wszyscy, którzy dorwali się do koryta (jakiegoś koryta) to świnie.
Rozumiem to i przewiduję. Częścią mojej działalności jest właśnie walka z takimi przekonaniami. Gros mojej działalności publicznej to działalność społeczna podejmowana z własnej inicjatywy, za własne pieniądze, bez wynagrodzenia w imię pewnych przyświecających mi ideałów i mierząca się z tematami trudnymi, wywołującymi strach, zawstydzenie, zażenowanie, niechęć. Wiem też, że stawiając siebie jako winowajcę zbiorę cięgi.
Jednak wielką przykrością była dla mnie reakcja moich przyjaciół z Medium Publicznego, którzy powinni byli mnie znać. A jednak to oni najbardziej ochoczo rzucili się do kamienowania. I to mnie zdziwiło. Zdziwiło i bardzo zasmuciło.
WesołyRomek: A czy dla odmiany było tak, że ktoś podszedł do Ciebie i powiedział „Betlej nie przejmuj się?”. Mimo iż przeważają negatywne opinie i komentarze zdarzyły się również pozytywne, jak chociażby ten „Wszystkie negatywne komentarze są niczym innym jak klasycznym przykładem polskiej hipokryzji. A powiesić należy posłańca, co przyniósł złą wiadomość. Nikogo nie interesuje, że takie rozmowy kwalifikacyjne zapewne odbywają się naprawdę. Że system ekonomiczny jaki mamy doprowadza ludzi do takich właśnie rozmów. Ważne, żeby nazwać Betleja hieną, padalcem, czymkolwiek. Inteligentny człowiek potrafi zauważyć przesłanie prowokacji i się nad nią głębiej zastanowić. Zamiast biadolić nad losem nieszczęśników, niby „załatwionych” przez Betleja, zadajmy sobie pytanie co zrobić, aby nie musieli oni chodzić na takie rozmowy, bo pewnie każdy z nich chodzi na dziesiątki podobnych – nie udawanych”.
Rafał Betlejewski: Tak, reakcji pozytywnych było bardzo dużo. Dużo głosów wsparcia. Mnóstwo maili dostałem. Kilka osób w redakcji mediumpubliczne.pl oparło się medialnej nagonce i okazało się prawdziwymi przyjaciółmi, zostając ze mną w redakcji, jak Anna Grodzka, Tomasz Michałowski, Joanna Konieczna, Natalia Wilk. Jestem im niezwykle wdzięczny. Dzięki nim Medium Publiczne trwa i dziś rozpoczyna proces rozbudowy i profesjonalizacji.
WesołyRomek: Czy teraz, myśląc o tym z perspektywy czasu jednak nie żałujesz trochę – nie uważasz, że to poszło za daleko?
Rafał Betlejewski: Ja zawsze bardzo żałuję. Żałuję przyjaciół, którzy mogli przeze mnie cierpieć czy odczuć przykrość, żałuję straconego czasu, żałuję, że nie jestem po prostu piękny i młody, że nie jestem surferem na plaży w Australii, tylko jestem Polakiem, który rozumie i kocha ten kraj, który musiał sobie zrobić misję zmieniania go na lepsze, uświadamiania mu, gdzie jest i kim jest, i że wszyscy nie jesteśmy zajebiście bogaci.
Czesio: Czujesz się bardziej performerem, dziennikarzem, artystą, marketingowcem czy prezenterem?
Rafał Betlejewski: Jestem wszystkim tym i więcej. Jestem mężczyzną i kobietą, gejem i heteroseksualistą, singlem i mężem, jestem ojcem i rokendrollowcem, jestem artystą i prostakiem, poetą i gburem, jestem arogancki i jestem wrażliwy, jestem wszystkim tym na raz. Rozumiem, że istnieją wytyczone społeczne ramy i że istnieje oczekiwanie wpisania się w te ramy, ale wiarygodność ról nigdy nie była dla mnie celem. Moim celem jest moja wiarygodność jako człowieka.
Czuję, kocham, żyję i umrę.
Czesio: Potrafisz pogodzić działanie na tak wielu, skrajnie różnych płaszczyznach? Z jednej strony marketing i występy w telewizji, a z drugiej performance i bardzo niszowe projekty.
WesołyRomek: Warto tutaj wspomnieć, że jesteś prezesem zarządu Stowarzyszenia Ludzi Reklamy, ponadto prowadzisz portal mediumpubliczne.pl oraz projekt blogowy war-saw.pl – sporo tego?
Rafał Betlejewski: To prawda. Być może ten rozstrzał jest moją słabością. Muszę dać ogłoszenie na doradcę rozwoju osobistego. Teraz jak o tym wszystkim mówicie, to wydaje mi się, że mam przejebane.
A poważnie mówiąc, ja po prostu jestem zajebiście inteligentny i mój mózg potrzebuje wytwarzać. Jeden dzień bez hecy i zaczynam mieć depresję.
Czesio: Na pewno jesteś jedną z oryginalniejszych osób w polskiej przestrzeni publicznej. Często zdarza się, że ludzie unikają kontaktu z Tobą, ponieważ nie pasuje im Twoja ekscentryczność?
Rafał Betlejewski: Myślę, że wiele osób się zwyczajnie mnie boi. Nie jest łatwo wykumać, kim ja jestem, a jak już się odezwę na jakiś „mądrzejszy” temat, to można paść. Jestem duży, zdecydowany, raptowny, nigdy nie wiadomo, co odpalę. Oraz, jak wspomniałem, jestem hiper-inteligentny, co stanowi olbrzymie wyzwanie ambicyjne dla wielu ludzi.
Spójrzmy prawdzie prosto w oczy – ja też jestem bardzo trudny. Jestem niezwykle czuły na swoim punkcie, irytuje mnie głupota i miałkość, mam przesadne ambicje, wizję własnej wielkości, jestem zapalczywy, potrafię być agresywny, arogancki i wyjątkowo złośliwy, trudno mi utrzymać choćby kilkuminutową rozmowę na temat, który mnie nie interesuje. Trzeba czuć misję, by ze mną wytrzymać.
Tym bardziej jestem wdzięczny ludziom, którzy ze mną wytrzymują i mają w sobie tę szczodrość, by otaczać mnie opieką. Wspierać radą. Nie jest ich wielu.
Czesio: Jak oceniasz polskie społeczeństwo po serii programów “Betlejewski. Prowokacje.”? Przeważa ludzka znieczulica czy będąc w opresji, można liczyć na pomoc?
Rafał Betlejewski: Oceniam bardzo wysoko. Jesteśmy krajem osób bardzo wrażliwych, nastawionych na relacje z innymi i zwyczajnie ciekawych świata. Uważam, i mówię to z pełną odpowiedzialnością, nie tylko po programach w TTV, że co druga osoba mijana na ulicy jest po prostu fascynująca. Wynika to poniekąd z faktu, że nosimy w sobie wiele traum i problemów.
Natomiast bardzo nisko oceniam stan naszej zbiorowej świadomości. Na poziomie deklaracji i światopoglądu jesteśmy niestety niezwykle ubodzy.
Czesio: Zostańmy jeszcze chwilę przy tym programie. Zdarzały się odcinki, w których nieświadomi uczestnicy prowokacji, bardzo emocjonalnie reagowali na rozwój wypadków. Sam przyznałeś, że niektóre sceny nie zostały wyemitowane, ponieważ stawiały w złym świetle przypadkowe osoby. Jak dużo stracili widzowie z prawdziwego przebiegu zdarzeń?
Rafał Betlejewski: Bardzo wiele scen nie weszło do emisji, scen, które były wspaniałe, lub cenne. Wynika to nie tylko z tego, że stawiało by to w złym świetle ludzi, ale zwyczajnie z przyczyn technicznych. Niektórych rzeczy po prostu nie dało się sfilmować.
Weźmy taki przykład: jesteśmy w Otwocku pod kościołem, robimy prowokację na temat aborcyjny. Wysypują się ludzie z kościoła, włączają się w akcję, gdy wyskakuję z ukrycia pojawiają się różańce, okrzyki skierowane do Jezusa, ewangelizowanie mnie, z kościoła wybiega ksiądz i szarpie kamerę. Całe zamieszanie – wraz z przygotowaniem zajmuje nam trzy godziny. Po akcji wracamy do samochodów produkcyjnych jak po bitwie w Iraku, ekipa, która zrobiła swoją trudną ale ważną robotę. I gdy wszyscy rozentuzjazmowani gratulujemy sobie sceny, dźwiękowiec mówi cicho: kurwa, nie nagrałem dźwięku…
Czesio: Czy zdarzyło się, że Twój performance wymknął się spod kontroli i naraził kogoś na niebezpieczeństwo?
Rafał Betlejewski: No, mieliśmy w synagodze w Krakowie wariata, który chciał mi wbić nóż w grdykę… było trochę szarpanin…
Jednak ja pamiętam taką dziewczynę… Proszę sobie wyobrazić: charakteryzujemy aktorkę, Kasię Chlebny, na żulicę. Brudna, w łachach, śmierdząca alkoholem, rzężąca żółtymi zębami, leży na śniegu. Podchodzi do niej przypadkowa dziewczyna, pyta czy może pomóc. Wysyłam drugiego aktora, który podchodzi do nich i jako obcy przechodzień mówi: pani na nią uważa, ona ma AIDS. I co robi ta dziewczyna? Widząc, że żulica się dławi, bierze się do sztucznego oddychania.
No kurwa!
Wybiegam do niej, ona ucieka przede mną i kamerą, chcę jej pogratulować, ona mnie odpycha. Płacze. Przytulam ją. Mówię, że jest bohaterką. A ona mi na to, że bohaterzy to na wojnie ludzi ratowali….
Skomentuj
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.