Świadomość tego, że każdy człowiek musi gdzieś mieszkać, ciężko nazwać nową. Już starożytni Ateńczycy boleśnie rozwiązywali problemy z mieszkaniami dla biednych i trzeba przyznać, że od tego momentu ludzkość nie posunęła się w tej kwestii do przodu. Dopiero w XX wieku, na tle gwałtownego wzrostu populacji, prawo każdego obywatela do dachu nad głową zostało utrwalone w większości konstytucji. I, jak to zwykle bywa, nie obeszło się bez mnóstwa incydentów.
„Nowy Ład”
Jednym ze światowych pionierów w zakresie masowego budownictwa mieszkań państwowych dla biednych, stały się Stany Zjednoczone. Już w XIX wieku zaczęto tam tworzyć programy pomocy mieszkaniowej, jednak projekty nabrały szybkiego tępa dopiero po Wielkim Kryzysie. Prezydent Roosevelt w swoim programie „Nowy Ład” poświęcił szczególną uwagę budownictwu mieszkań socjalnych i już w pierwszej połowie lat 30. setki tysięcy metrów kwadratowych zostały przekazane na rzecz biednych, którzy uiszczali jedynie symboliczną opłatę za wynajem.
Trzeba przyznać, że budownictwo socjalne wyszło Rooseveltowi całkiem nieźle. Zbudowano domki jednorodzinne z trzema-czterema pokojami, z ogrodzeniem, ogródkiem za domem, gorącą wodą i łazienką. Kosztowały dosłownie grosze. W celu uzyskania prawa do wynajmu mieszkania od państwa, rodzina musiała udowodnić swoją trudną sytuację materialną.
Drobni urzędnicy i dobrze opłacani robotnicy byli zbyt bogaci, żeby tam mieszkać! Doprowadziło to do sytuacji, w której biały kołnierzyk, bądź górnik płacił dwa razy więcej za zrujnowane mieszkanie z jednym zlewem na piętrze; bezrobotny zaś, delektował się w tym czasie gorącą kąpielą.
Domy z betonu
Przez dłuższy czas mieszkania socjalne w USA były wykonane schludniej i lepiej jakościowo, niż te budowane komercyjne. Rzecz jasna, nie wystarczała ich dla wszystkich ubogich osób. Dlatego na przełomie lat 40. i 50. z domków zrezygnowano. Państwo zaczęło budować olbrzymie społeczne osiedla mieszkaniowe. Były to nawet całe dzielnice z rozbudowaną infrastrukturą: drogami, szpitalami, szkołami, sklepami i oczywiście wieżowcami z wygodnymi, tanimi mieszkaniami, do których przeprowadzali się biedacy ze slumsów.
Jednym z takich osiedli stał się wielki projekt Pruitt-Igoe, powstały w St. Louis, stan Missouri. W 1954 roku gościnnie otworzył swoje liczne drzwi przed nowymi mieszkańcami. Trzydzieści trzy jedenastopiętrowe gmachy, połączone w jedną strefę z rekreacyjnymi terenami zielonymi dookoła, a także małymi, lecz przytulnymi, dobrze wyposażonymi mieszkaniami i obszerną przestrzenią współdzieloną.
Autorem projektu został młody, dobrze zapowiadający się architekt japońskiego pochodzenia – Minoru Yamasaki. Tworząc trzymał się zasad Le Corbusiera: współczesność, funkcjonalność, komfort. Pierwsze piętra wszystkich wież zostały przydzielone na wspólne potrzeby mieszkańców; były tam piwnice, przechowalnia rowerów, pralnie i inne pomieszczenia. Na każdym piętrze znajdowała się długa i szeroka galeria, która według autora, powinna służyć jako strefa komunikacyjna między mieszkańcami. Miały tu odbywać się imprezy, a dzieci mogły się bawić podczas złej pogody; można tu było po prostu przejść się na spacer, jeśli któremuś z lokatorów znudziło się siedzenie w czterech ścianach. Krótko przed oddaniem inwestycji, w Missouri zniesiono zasady segregacji rasowej (chronione prawem oddzielne mieszkania białej i czarnej ludności), więc osiedle miało stać się nie tylko symbolem dobrobytu społecznego, lecz także przykładową placówką internacjonalizmu, tolerancyjności i braterstwa. Dzielnicy nadano nazwę Pruitt-Igoe po bohaterze II wojnie światowej, czarnoskórym pilocie Oliverze Pruittcie i białym członku kongresu od stanu Missouri – Williamie Igoe.
Uciśnieni przez bezduszny kapitalizm
„Bieda jest zaraźliwa” – powiadał Honore de Balzac, ale autorzy szlachetnego projektu społecznego prawdopodobnie nigdy nie zastanawiali się nad sensem tego ostrzeżenia. Wykształcone społeczeństwo było przesiąknięte lewackimi ideami, które za aksjomat przyjmowały puste frazesy o tym, każdy żebrak to ofiara gwałtownego rozwoju świata kapitalistycznego.
Nakarm głodnego, odziej nagiego, daj dach nad głową bezdomnemu – czyż te reguły nie są oczywiste dla osoby posiadającej minimum empatii dla bliźnich? Historia drugiej połowy XX stulecia – okresu wielkich reform społecznych – pokazała, że warto przestrzegać tych wielkodusznych ideałów, lecz najlepiej najpierw dobrze się nad tym zastanowić.
Po tym, jak osiedle Pruitt-Igoe otworzyło swoje drzwi dla ubogich – samotnych matek, starszych osób w kłopotach finansowych, studentów z biednych rodzin – od razu wyjaśniło się kilka ciekawostek:
– okazało się, że pijące, bezrobotne i samotne matki przeważnie wychowują synów, którzy są zakałą społeczeństwa;
– starsze panie w kłopotach finansowych wolą prosić o pieniądze u dalekich członków rodziny i mieszkać w przytułku, niż w miejscu, gdzie mały synek samotnej matki rzuca im w twarz własnego uduszonego kota;
– studentkom z biednych rodzin nie podoba się, kiedy są gwałcone w windzie, a studenci wolą się uczyć, a nie tracić zęby, wyjaśniając, kto jest największym „kozakiem” na klatce.
Skomentuj
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.