Angielskie pogotowie. Seria ludzkie sprawy, historie prawdziwe - Zalajkowane.pl
Nowe!

Angielskie pogotowie. Seria ludzkie sprawy, historie prawdziwe

Młody ratownik i nauka.
Wyobraź sobie: Masz 21 lat, portfel wypchany funtami (no może lekka przesada 🙂 ). Dzwoni telefon. Tak to właśnie ten numer, który miał zadzwonić 2 miesiące temu. W słuchawce jakiś stary „brytol” (no offence), który wykrztusił z siebie kilka zdań, ale Ty usłyszałeś właśnie to jedno jedyne … dostałeś się do pogotowia ratunkowego. Myślę sobie o FUCK!!! Jak ja się przesiądę z busa budowlanego w prawdziwą karetkę.. te wszystkie godziny lekcyjne w szkole, godziny jazdy z paramedykami, a do tego kwestia języka angielskiego. Przecież jeszcze niedawno potrafiłem mówić – „I am from Poland, hello”.

Angielskie pogotowie - praca

Zdjęcie poglądowe. Fot: londonambulance.nhs.uk




Jak nic, wielka zmiana, ale biorąc pod uwagę, że nie jestem miękkim „ch” robiony postanawiam odpowiedzieć na to wyzwanie. Po pobycie w Polsce rzucam pracę i ruszam w świat pełny przygód, nowych wyzwań i oczywiście … adrenaliny. Przynajmniej tak obiecali w ogłoszeniu….

Pierwszy dzień w pogotowiu kojarzy mi się wyłącznie z kupą stresu i masą różnorodnych ludzi. Quady, świetne samochody i oczywiście te piękne żółto zielone wozy, gdzie światełka migają na niebiesko a, dźwięk „nino nino” pozwala przemierzać ulice miast bez większych przeszkód.

Różnice między polskim, a brytyjskim pogotowiem są naprawdę ogromne. W Polsce nauka trwa przez 3 lata, a w UK to zaledwie 6 miesięcy teorii, a później pół roku praktyki pod okiem doświadczonego paramedyka. Nazwałbym to raczej szkołą przetrwania niż nauką. Ciągłe egzaminy (nawet z zaskoczenia).

OK. Dotarłem. 22 lata, przydzielony na pierwszy dyżur do Szkota (kolega paramedyk). Niestety jest jeden podstawowy problem – gada dużo, nawet bardzo dużo, a ja w większości go nie rozumiem. Przytakuję głową, głupkowato się uśmiechając, udając naprawdę zaangażowanego. Mija pierwsze 4h naszego 12 godzinnego dyżuru. Nadchodzi ten moment kiedy wybiega nasz dyspozytor i krzyczy: Ty Polski i Szkot. Do wozu i za…dalać do Surrey. Macie wezwanie na SOR (tamtejsze emergency). Więcej info na radiu.

Odpalamy naszego byka (wielki stary mercedes dwukołowiec) niebieskie światełka i „nino nino” na megafonie. Dojeżdżamy tam ze wschodniego Londynu w prawie 45 min.

Angielskie pogotowie - praca

Zdjęcie poglądowe. Fot: yourniskayuna24.com




Wchodzimy na SOR i nagle odrzuca mnie zapach. Myślę sobie…Qrwa kto tak śmierdzi (jeszcze wtedy pełen empatii dla ludzi). Zbliżamy się, a po twarzach lekarzy oraz pielęgniarek widzę współczucie. Wiedziałem, że niestety padłem ofiarą pieprzonego pecha. Pecha tak wielkiego, że w całym Londynie podczas swojego pierwszego profesjonalnego przejazdu trafiłem właśnie na ten przewóz. W serialu „Przyjaciele” była kiedyś taka piosenka „smelly cat, smelly cat”. Akurat naszym „smelly cat” był biedy, „zażulony” starzec. Niestety trafił na SOR zapewne po burzliwych interakcjach na lokalnym osiedlu. Rozbita głowa, osikany, zabrudzony…. Niestety ten brud to pamięta zapewne samego Churchilla. W głowie mam tylko jedno. Jak do jasnej cholery wytrzymam w tym zapachu przejazd 15 minutowy, aby odwieźć człowieka do domu!!?? No cóż…. Czas się zbierać. Pielęgniarka wręcza mi dokumenty przyjaciela z uśmiechem na twarzy. Gdy my opuszczamy SOR reszta ludzi się cieszy i zabiera do sprzątania pokoju.

Wsad do karetki
Wchodzimy do karetki, pierwsze co robię otwieram okna. Jest niestety zimno i wilgotno, więc z otwartymi drzwiami nie przejadę. Na moje nieszczęście ten Pan tak śmierdzi, że wymioty zbieram w odcinku gardłowym. Dopycham powietrzem, aby ze mnie nie wyskoczyły. Wpadłem na świetny pomysł, aby zacząć oddychać samą buzią. Wtedy zapach nie podrażnia tak żołądka i można powiedzieć, że temat opanowany. Dojeżdżamy na miejsce. Wysadzam kolegę na tzw. carry chair.

Angielskie pogotowie - praca

Zdjęcie poglądowe. Fot: rmcdata.com

Człowiek spętany siedzi na krzesełku, a my go wnosimy. Klucze do domu ma oczywiście w kieszeni, więc trzeba pomóc. Grzebie po spodniach no i mam. „Well done” słyszę od kolegi Szkota. Jedziemy dalej. Otwieram dom i myślę sobie – jeszcze chwila, jedna minuta i po sprawie. Usiądę i zjem drugie śniadanie, jakieś małe „tea brejki” i do naszej bazy.

Moja piękna wizja została rozpieprzona w drobny mak. Otwieram drzwi, a tam jak diabeł z diabelskiej chałupy wynurza się odór tak okropny…. Uderza mnie w czoło i oczy. Nawet moja nowa technika oddychania buzią nie wystarcza. Odstawiam dziadka. Szkot łapie balans, a ja dyla za próg. Rzygałem dalej niż widziałem. Kolega oczywiście pełny współczucia odstawił w pojedynkę pacjenta. Z uśmiechem na twarzy wychodzi i mówi: „będzie jeszcze gorzej mój polski przyjacielu”

Czy było? Dowiesz się już wkrótce, podczas kolejnej przygody 🙂

** Autor pracował w Londynie jako paramedyk. Masz lub miałeś ciekawą pracę? Chcesz o tym opowiedzieć? Napisz do nas na admin@zalajkowane.pl

Skomentuj